Zapytałem sztuczną inteligencję jak uprościć życie w 20 krokach. Oto rezultaty...

Ostatnio wiele mówi się o ChatGPT, czyli sztucznej inteligencji, która odpowiada na każde zadane jej pytanie. Postanowiłem zapytać ją o dobrowolną prostotę.

Jak uprościć swoje życie w 20 krokach? Oto odpowiedzi:

1. Ogranicz liczbę posiadanych rzeczy i zachowaj tylko te, które są naprawdę potrzebne.

2. Unikaj zobowiązań, które nie są konieczne.

3. Nie planuj zbyt wiele na jedną dobę i zachowaj czas na odpoczynek.

4. Unikaj zbyt wiele czynności jednocześnie i skoncentruj się na jednej rzeczy naraz.

5. Zrezygnuj z mediów społecznościowych lub ogranicz czas spędzony na nich.

6. Dbaj o swoje zdrowie i higienę, ale unikaj niepotrzebnych produktów.

7. Staraj się być bardziej obecnym w teraźniejszości i skupić się na tu i teraz.

8. Usprawnij swoje codzienne rutyny, takie jak przygotowywanie posiłków i sprzątanie.

9. Znajdź sposób na redukcję stresu, taki jak medytacja lub ćwiczenia fizyczne.

10. Ogranicz swoje wydatki i skup się na tym, co jest naprawdę potrzebne.

11. Unikaj porównywania się z innymi i skup się na swoim własnym postępie.

12. Dbaj o swoje relacje i unikaj kontaktów z ludźmi, którzy Cię stresują.

13. Skup się na tym, co jest ważne w życiu i unikaj niepotrzebnych zmartwień.

14. Unikaj niepotrzebnej konsumpcji i nie wydawaj pieniędzy na rzeczy, które Cię nie uszczęśliwią.

15. Dbaj o swoje finanse i unikaj zadłużania się.

16. Staraj się rozwijać i uczyć nowych rzeczy, ale unikaj niepotrzebnej presji.

17. Dbaj o swoje otoczenie i upewnij się, że jest ono sprzyjające dla Twojego dobrego samopoczucia.

18. Unikaj niepotrzebnej konkurencji i skup się na współpracy z innymi.

19. Znajdź swoją pasję.  

20. Staraj się żyć w zgodzie z własnymi wartościami i unikaj dostosowywania się do oczekiwań innych ludzi.

 

Chyba muszę dodać GPT do grona współautorów bloga :)

Frugal Spy, czyli oszczędności ukrywające się w niepozornch miejscach

Oto moja subiektywna lista oszczędności w nowym roku 


(Gdzieś już pewnie podobne były na blogu. Znajdziecie je w zakładce OSZCZĘDZANIE)

 1. Wypowiedzenie pożyczki w koncie

Tak już się przyzwyczaiłem do tych (nie)swoich pieniędzy, że zupełnie o nich zapomniałem, chociaż nie musiałem już korzystać z debetu. Przypomniałem sobie boleśnie w momencie odnowienia w grudniu - 150 zł za coś, czego nie potrzebowałem. Pierwszy finansowy ruch w nowym roku to wypowiedzenie umowy. (Można bawić się w próbę odzyskania prowizji, ale nie mam ochoty, niewielkie szanse).

2. Zastosowanie proszku do zmywarki 

...zamiast kostek, ale o tym już wiecie. To drugi krok w nowym roku. Przeczytacie więcej tutaj.

3.  Książki z biblioteki 

Oj miałem z tym problem w zeszłym roku. Uzbierało się tego trochę, głównie z dziedziny rozwoju osobistego. Może kiedyś o tym napiszę, bo bogatszy o lekturę kilkunastu książek z tej dziedziny mam swoje przemyślenia o tym biznesie.

W każdym razie - > kierunek biblioteka. Dzisiaj wypożyczyłem Pułapki myślenia. Czytaliście?

4.  Mycie co drugi dzień - przepraszam, ale pomysł przyszedł z jakiegoś inspirującego filmu na YT, czy my nie przesadzamy z tą czystością - w sensie dłuuugich pryszniców, pieniącej się chemii, kiedy wystarczy mokra gąbka? Kiedyś myłem włosy codziennie, teraz 2x na tydzień. Jest to jakieś zjawisko, że nasza skóra głowy jest zmaltretowana tymi szamponami. Ale z czasem odzyskuje własne naturalne środowisko. W każdym razie w zimie chyba to dobry pomysł, w lato zobaczymy...

5. Unikam urządzeń, do komfortu których się przyzwyczaję

Ot taki choćby spieniacz do mleka, który dostaliśmy na rocznicę ślubu. Super urządzenie, wyjęliśmy z opakowania, podziwialiśmy jeden dzień, po czym spakowaliśmy i sprezentowaliśmy innej rodzince. Bo jak siebie i naszą familię znam - spieniacz robiłby robotę, a my pochłanialibyśmy znacznie więcej mleka niż robimy to do tej pory. Z tych samych powodów mamy stary ekspres do kawy, zamiast takiego z młynkiem i bajerami - znając siebie łykałbym kawkę za kawką. 

6. Herbata Lipton - chyba jako jedyna torebka tej herbaty daje się przeciąć na pół, bez strat na samym smaku. Mamy zatem dwa opakowania w cenie jednego. 


 7. Zastąpienie dużego czajnika małym

 Mieliśmy dwulitrowy czajnik, który odruchowo napełniało się znacznie powyżej potrzeb przeważnie jednego użytkownika. Kupiliśmy zatem mały litrowy czajnik, który z reguły zapełniony jest do połowy. Woda gotuje się dwa razy szybciej, a my oszczędzamy na rachunkach za prąd. 

 


 

8. Subskrypcje w internecie

Nie namawiam was w ogóle do unikania tego rodzaju rozwiązań, bo sam je stosuję, żeby np. nie oglądać reklam lub korzystać z wszystkich funkcji. Zresztą za dobre wartościowe aplikacje warto niekiedy zapłacić. Przykładem może być aplikacja fitatu czy chess.com. W każdym razie polecam - zanim zdecydujecie się wykupić jakąś subskrypcję - trochę przy tym pomarudzić. Te aplikacje wiedzą, że się czaicie, zastanawiacie i są często tak skonstruowane, że za chwilę zaproponują wam niższą cenę za wykupienie subskrypcji. Tak samo, gdy anulujecie subskrypcję, nawet gdy nie macie tak naprawdę takiego zamiaru, algorytm z reguły zaproponuje wam sporą zniżkę w ramach pozostania klientem. 

Z drugiej strony polecam od razu anulowanie subskrypcji po jej wykupieniu np. na okres jednego roku. Wtedy unikniecie momentu zaskoczenia, że jakieś środki ściągnęły wam się z konta. 

 



Jak oszczędzić rocznie nawet 339 zł na zmywarce do naczyń, czyli odkrywam spisek producentów kostek :)

W naszej 7 os. rodzinie mamy małą zmywarkę do naczyń (45cm). 

Od dawna używaliśmy wygodnych (to słowo klucz) kostek do zmywarki all in one

Wrzucasz i myje się.

Zastanawiałem się, dlaczego nie ma dwóch wielkości kostek, do małych i dużych zmywarek.

Policzmy koszty. 

Z moich wyliczeń (budżet rodzinny) wynikało, że kupowaliśmy 3 opakowania kostek co 5 miesięcy, w sumie 225 kostek za 165 zł (cena ze stycznia br.). 

Zużycie wskazywało, że puszczamy 45 zmywarek w miesiącu. Musieliśmy włączać długi program (1,5 h), bo zdarzało się, że kostka nie chciała się całkowicie rozpuścić. Zatem miesięczne koszt zmywania (samych kostek, nie licząc prądu i wody) to 33 zł, rocznie 396 zł.

Jedna kostka waży 17g x 225 = 3,8 kg proszku do zmywarki za 165 zł.

 

 

Tymczasem opakowanie o wadze 1,8 kg proszku w stanie sypkim kosztuje 19 zł, czyli 3,8 kg to koszt 40 zł, zatem ok. czterokrotnie taniej.

Poza tym mamy możliwość odmierzyć tyle proszku, ile potrzeba - w naszym przypadku 10 gram na krótki program - 25 min. (w zupełności na co dzień wystarcza, a po proszku ani śladu).  

Czyli z 1,8 kg proszku robi się już 180 puszczeń zmywarki za 19 zł. Miesięczny koszt przy takim zużyciu proszku to 4,75 zł!, czyli rocznie 57 zł.

396 - 57 = 336 zł oszczędności na samym proszku.

Nie licząc oszczędności wody i prądu, bo teraz możemy puścić zmywarkę na krótki program.

Warunek to precyzyjne odmierzanie proszku - jedyne, czego potrzeba to miarka odmierzająca 10 gram.

 


Kupiłem proszek na cały rok za 57 zł. W kieszeni mam 339 zł. 

Policzcie sami!


Koszt jednorazowego zmywania:

73 grosze - w przypadku kostki

10 groszy w przypadku proszku (zmywarka 45 cm, program krótki)

Oczywiście wyliczenia są uzależnione od tego, jakich kostek używacie i jakiego proszku chcielibyście używać.

Schodząc głębiej i wracając do słowa kluczowego: "wygoda". W którymś momencie uznaliśmy, że tak będzie wygodniej. A producenci podają nam na tacy wygodne rozwiązania, za które przychodzi nam wielokrotnie przepłacać. Moglibyśmy w ten sam sposób przyjrzeć się także kapsułkom do prania lub kapsułkom do parzenia kawy. Myślę, że wnioski byłyby podobne.



Względność stanu posiadania

Zmiana mieszkania na dom, mając na względzie stan posiadania, na pozór wydaje się zaproszeniem do powiększenia liczby rzeczy. Jednak cały, wielomiesięczny proces okazał się dla mnie ciekawym doświadczeniem tego, jak plastyczny i subiektywny jest w istocie nasz stosunek do tej całej otoczki nazywanej "mieszkaniem" czy "domem".
Na powrót i w wielkim skrócie, a zatem intensywnie, mogłem przeżywać takie momenty jak krytyczne spojrzenie na wartość tego, co posiadamy oraz jak taką ocenę weryfikuje rynek i potencjalni klienci oglądający nasze mieszkanie.
Kolejnym był etap braku posiadania własnego mieszkania (po jego sprzedaży), a zaraz po tym chwila, gdy spłaciliśmy nasze kredyty. Pamiętam poczucie lekkości i wolności z tym związane.
Przeprowadzka uświadomiła mi cały ciężar posiadania tak wielu rzeczy i konieczności przeniesienia ich na nowe miejsce. Dobra okazja, żeby przyjrzeć się temu, jak wiele, chcąc nie chcąc, posiadamy, a także sposobność, by pozbyć się nadmiaru, przejrzeć, rozdać, wyrzucić to, co zbędne. 
Na tle domu ten nasz dobytek i tak okazał się garstką i, bardziej niż wyposażeniem, mogliśmy cieszyć się pustą przestrzenią, brakiem mebli, tymczasowością rozwiązań.

Dom minimalisty - recenzja

Wreszcie usiadłem nad recenzją książki Joshuy Beckera "Dom minimalisty", która ukazała się nakładem wydawnictwa Septem. Książka czekała rok na półce, za co bardzo wydawnictwo przepraszam (:

W podtytule autor zachęca: "pokonaj bałagan i ciesz się uporządkowanym życiem." Książka przeprowadza czytelnika przez proces odgracania wszystkich pomieszczeń, od najłatwiejszych (salon/pokój rodzinny) do tych najtrudniejszych (schowek, pracownia, garaż), obfituje w praktyczne porady i ciekawe przemyślenia/informacje czynione na marginesie, gdzieniegdzie przetykane relacjami adeptów "metody Beckera" (sama w sobie nie wydaje się odkrywcza i sprowadza się najogólniej do pytania: Czy ja tego potrzebuję?). Wiedzieliście, że przeciętny człowiek w trakcie całego swojego życia spędza 153 dni na szukaniu rzeczy, co do których zapomniał, gdzie je włożył? Teraz już wiecie. Od czasu do czasu autor rzuca minimalistyczne, dość okrągłe maksymy typu "Nigdy nie porządkuj tego, czego możesz się pozbyć". Hasła chwytliwe, aczkolwiek mi osobiście zawsze ulatują w niepamięć.

Jeśli chcecie wiedzieć czy jest to książka dobra, to odpowiem, że tak, aczkolwiek z pewnymi zastrzeżeniami. Zapewne większy użytek odniosą z niej osoby, które dopiero wkraczają na drogę minimalizowania. Jednocześnie plusem jest napisanie tej książki przez zwykłego faceta, męża i ojca dwojga dzieci. Nie pisze w stylu Dominique Loreau i od razu zaznacza, że "minimalistyczny dom to nie biały kwadratowy budynek, w którym prawie nic nie ma, a jeśli uda Ci się znaleźć jakieś krzesło albo kanapę, to na pewno będzie to bardzo drogi mebel". Jak pisze minimalizacja oznacza "optymalizację, czyli zredukowanie liczby posiadanych rzeczy do takiego poziomu, który będzie najbardziej służył Tobie i Twojej rodzinie". Problemem jest "nadprodukcja dóbr materialnych", zaś wymarzony dom jest ukryty pod tymi wszystkimi rzeczami i wystarczy tylko pozbyć się nadmiaru przedmiotów. Możesz zmienić swoje otoczenie i całe swoje życie dokładnie w tych okolicznościach, w jakich obecnie się znajdujesz, pisze Becker, i jest to w sumie optymistyczna informacja, zważywszy okoliczność, że zostanie w domu - zwłaszcza w ostatnich czasach - jest nowym sposobem na wyjście (jak pisał Tom Hodgkinson). Aczkolwiek autor Domu minimalisty przewrotnie zauważa, że minimalistyczny dom jest także miejscem, z którego chętniej się wychodzi. Dlatego domatorze, uważaj! Mniej starań o dom przynosi mniej wydatków, a ta jak ją nazywa "minimalistyczna dywidenda" pozwala realizować marzenia, choćby te o podróżowaniu.

Backer zaczyna od fundamentu, jakim jest zadanie sobie pytań o wartości, sens i życiową misję, zaś brak spójności naszego domu z tymi powyżej odpowiada za nasze ograniczenia i frustrację.  Ciekawą koncepcję, analizującą wartość materialną poszczególnych przedmiotów, stanowi tzw. "koszt zagracenia" liczony w jednostkach pieniędzy, czasu, energii i przestrzeni. Każdy przedmiot jest bowiem balansem między obciążeniem i korzyścią. Sposobem zaś na przyspieszenie minimalizacji jest dla Beckera usunięcie duplikatów.

Nie będę przeprowadzał was przez wszystkie pomieszczenia. Przeczytajcie to sobie w książce. Becker analizuje funkcję każdego z nich, dotyka problemu ułudy wygody odnoszącej się do tzw. "rzeczy pod ręką", podaje rozmaite triki, każdy rozdział kończy listą rzeczy do zrobienia. Z jedną rzeczą nie mogę się zgodzić: w rozdziale o sypialni Becker pisze o mądrym wykorzystaniu przestrzeni pod łóżkiem, pod które wkładamy "niezliczone ilości przedmiotów" wskazując, że trzyma pod łóżkiem... niektóre dokumenty firmowe. Troszkę mi tutaj zaiskrzyło w synapsach, najlepszym rozwiązaniem, jak dla mnie, jest dbanie o to, by pod łóżkiem nie było właśnie niczego. A jak jest z tym u Was? Becker zabawnie zauważa, że jedną z niedocenianych korzyści minimalizmu jest możliwość przejścia przez sypialnię przy wyłączonym świetle bez obawy o to, że się o coś potkniesz. 

Na pewno sporą część czytelników, a zwłaszcza czytelniczek, zainteresuje rozdział poświęcony uproszczonej garderobie, którą Becker nazywa "miejscem ikonicznym". Dalej jest o łazience, środkach higieny (czemu potrzebujemy tylu kosmetyków?), sercu domu, czyli przestrzeni w kuchni i jadali (czemu potrzebujemy tylu sprzętów AGD? Ponoć typowa kuchnia - dodajmy w Stanach Zjednoczonych - zawierała 330 różnych przedmiotów). Przechodzimy do gabinetu, zalet niszczarki do papieru (kto ją ma?) i cyfrowego bałaganu, wreszcie zajmujemy się tematem pamiątek i wszelkiego ciężaru przeszłości. Na końcu czeka nas przeprowadzenie minimalizacji w garażu i ogrodzie. Dobrze, że w całej książce pojawia się temat dzieci i zabawek, o które możemy potykać się wszędzie (zabawki, nie dzieci). 

Książka zawiera także dodatek specjalny odnoszący się do przestrzegania zasad minimalizmu na co dzień. Bo, jak słusznie przypomina, zostanie minimalistą to jedno, a bycie minimalistą to drugie. By nam to nieco ułatwić Becker przygotował dla nas harmonogram porządków. 

Całość wieńczą rozważania o zaletach kupna mniejszego domu. No bo jak już pójdziemy za radami Beckera, może się okazać, że mniejsze lokum nie jest takim złym rozwiązaniem. 

Lubię wszystkie książki o minimalizmie, bo nie jest ich tak znowu wiele. Jeżeli zainspiruje nas, choćby na chwilę, do zmiany swojego otoczenia, pozbycia się większej lub mniejszej części dóbr materialnych, oznacza to dobrze zainwestowane czas i pieniądze. Nawet pisanie tej krótkiej, z przymrużeniem oka, recenzji przypomniało mi, że czekają na mnie porządki w warsztacie. Szczerze polecam Wam lekturę!


Książkę można nabyć na stronie wydawnictwa Septem tutaj.

Rok w nowym domu

Za nami pierwszy rok mieszkania w domu. Jak pisałem, dla mnie to dobrowolna prostota w nowej odsłonie. Mieszkanie pod własnym dachem ma wiele aspektów. Tutaj chciałbym poruszyć tylko kilka.

Przenosząc się z mieszkania do domu mieliśmy niewiele własnych mebli. Po roku meblowania okazało się, że wszystkie meble do domu kupiliśmy używane, średnio o połowę taniej w stosunku do mebli ze sklepu, wśród nich prawdziwe perełki i antyki. Przeglądając oferty na portalach typu OLX można dostać naprawdę wszystko, co potrzeba do życia. Przydał się też nasz stary 9-osobowy bus do przewożenia większych gabarytów (pieszczotliwie nazywany przez nas puszką). Kupując używane meble nie tylko zyskujemy oszczędności, ale takie meble nie mają już tej charakterystycznej nutki nowości, przez którą traktuje się je trochę jak intruzów, na dystans, żeby nie pobrudzić i, broń Boże, porysować. A tak od razu meble wpasowują się w niezobowiązujący i ciepły klimat wnętrz, jaki chcemy tworzyć. Miejsce, które zaprasza do wytchnienia i odpoczynku. Dom, który nie odrzuca sterylnością i zimnem stalowych blatów. Taki akurat styl wolimy. 
 
Domowe centrum, czyli jadalnia z dużym stołem


W podsumowaniach mijającego roku dominowały nastroje minorowe. Wiadomo, pandemia, maseczki i te sprawy. Dla nas mijający rok był jednym z najlepszych. Nie deptaliśmy sobie po piętach, każdy miał swój własny kąt, a czas w izolacji spędzaliśmy w ogrodzie. Był to niezwykły czas rodzinnej integracji, jak choćby wspólnej pracy czy posiłków w ogrodzie. 

Walczymy z szyszkami 

Chwile wytchnienia

Używany zestaw ogrodowy, po odmalowaniu jak nowy

Z punktu widzenia dobrowolnej prostoty szczególnego miejsca nabierają przestrzenie własnej twórczości, czyli w moim przypadku garaż pełniący funkcję warsztatu oraz drewutnia. Te dwa miejsca pozwoliły mi na przekucie w czyn idei, zgodnie z którą jeżeli nauczymy się robić różne rzeczy, będziemy mniej zależni od pieniędzy w zaspakajaniu naszych codziennych potrzeb. Mieszkając w bloku realizacja tej zasady doznawała sporych utrudnień. Obecne miejsce sprzyja etyce "złotej rączki".


Huśtawka ekstremalna z opcją natrysku


Piaskownica ze starych bali

Huśtawka dla najmłodszych


Ogród. Miejsce kontaktu z trawą, bolesnych spotkań bosych stóp z szyszkami na tejże, czas wylegiwania się w hamaku pomiędzy sosnami, ale też czas kopania, sadzenia, przekopywania, przesadzania, grabienia, pielenia i dziesiątka innych czynności, których pieszczotliwie domaga się ziemia. Myślę, że jednak jesteśmy "ziemianami", czyli nie tylko mieszkamy na tej planecie, ale do pełnego szczęścia potrzebujemy kontaktu z ziemią, w której baraszkowaliśmy jeszcze jako dzieci. Trudna do opisania radość z pierwszej wyhodowanej truskawki czy porzeczki, kwitnących krzewów. Nieoceniona w codziennej pielęgnacji okazała się własna studnia, dzięki czemu nie musieliśmy skąpić ziemi wilgoci. 










Pandemia. Do domu wprowadziliśmy się w grudniu zeszłego roku, a już od stycznia pojawił się  temat wirusa, zaś od połowy marca zaczęliśmy izolować się od innych. Nie może było lepiej trafić z decyzją o zmianie mieszkania na dom z ogrodem. Nieoczekiwanie stał się on dla nas, razem z pobliskim lasem, azylem w tych zwariowanych czasach. Własna niemała przestrzeń oraz ucieczki na łono przyrody pozwoliły nam na w miarę normalną egzystencję i właściwie nie odczuliśmy ograniczeń mijającego roku.  


Wiosna

Jesień


No i sypnęło nareszcie śniegiem


Podsumowując jednym zdaniem, miniony rok był bez wątpienia rokiem wdzięczności za to nasze nowe miejsce pod niebem. Nie było bowiem dnia, w którym nie bylibyśmy za nie WDZIĘCZNI.

O świątecznych prezentach

Temat świąt Bożego Narodzenia, przede wszystkim w warstwie materialnej, poruszałem już wcześniej na blogu. Bywało, że wpadaliśmy w skrajność rezygnując z dawania sobie prezentów (dorośli) lub przenosiliśmy moment obdarowywania prezentami na pierwszy dzień świąt (dzieci). Wszystko znajdziecie w zakładce "świętowanie". 



Od dwóch lat wypracowaliśmy, obecnie z nastoletnimi już dziećmi, entente cordiale: celowo dajemy sobie prezenty o niewielkiej wartości, symboliczne drobiazgi, natomiast dawanie wartościowych prezentów przenosimy na moment urodzin/imienin. Chodzi o takie prezenty, które nie wywołują efektu łał, ale sprawiają drobną przyjemność, bo zawsze przyjemnie jest dawać/otrzymywać małe upominki.  Staramy się, by nie przekroczyły 50 zł dla jednej osoby. Mile widziane są także te własnoręcznie wykonane. Ja np. dostałem w tym roku breloczek z klocka lego do kluczy od syna. 

Przykłady prezentów z tego roku: 
- dobra herbata
- ładny kubek do tejże
- puzzle (40 elementów) 
- poduszka podróżna
- krawat
- zestaw (szczotka, gąbka, rękawica) do pielęgnacji ciała
- książka
- kostka Rubika
- herbatniki do herbaty :)
- jakieś słodycze 
- zestaw popcorn plus torebki (do projekcji filmowych)
- kredka do rzęs i tego typu kosmetyki

Szczerze, nie pamiętam już wszystkich prezentów. Ponieważ jest nas 7 osób w  rodzinie, więc i tak wychodzi z tego worek prezentów. Pamiętam za to zdrową atmosferę, nie ma zawodów, rozczarowań, jest trochę zgrywy i dużo poczucia humoru. 
Pomyślałem, że budujemy atmosferę obchodzenia świąt na przyszłość. Mam nadzieję, że gdy dzieci będą dorosłe w swoich rodzinach lub spędzając święta z nami, nie  będą zachodzić w głowę co też  kupić w prezencie rodzicom lub rodzeństwu. Paczka dobrej herbaty wystarczy. A święta budują obecność i dobra atmosfera, choć to może frazes. Do jej zbudowania nie trzeba drogich, przesadzonych prezentów. 

Pomyślności w nowym roku!




Minimalizm jako sposób radzenia sobie ze stresem i zmęczeniem

Jeszcze jeden wpis z działu znalezione w archiwum.
 
Zastanawiałem się ostatnio jak zmniejszyć swoje zmęczenie, które wieczorem jest tak dojmujące, że nie pozwala cieszyć się obecnością dzieci. Jak poradzić sobie z rozdrażnieniem? Czy minimalistyczne podejście do życia może coś zmienić w sposobie postrzegania, ułatwić codzienne zmagania, by wbrew trudom cieszyć się tym, co przynosi chwila?


Myślę, że większość naszego zmęczenia, a przynajmniej jego spora część, ma związek z niewłaściwym oglądem rzeczywistości. Zwykle bierzemy na siebie zbyt wiele spraw, kierując się błędnym przekonaniem, że zbyt wiele zależy od nas samych. Że okoliczności zewnętrzne, inni ludzie, a także my sami nakładają na nas ciężary. Ciągniemy za zbyt wiele sznurków na raz, dziwiąc się, że wiele stawianych przez nas konstrukcji życiowych zaczyna się walić nam na głowę. 

Warto przejrzeć worki, które dźwigamy na swoich plecach. Biegamy z taczką z miejsca na miejsce, nie mając czasu ich załadować, bo robota pali nam się w rękach.
 
Minimalizm może być przydatnym narzędziem do redukcji stresu w naszym życiu:
 
Skoro bałagan generuje w naszym życiu stres, nie dziwi zatem wniosek, że im mniej przedmiotów, tym mniej bałaganu (i stresu przy okazji). To tyle w warstwie materialnej. 

Im więcej spraw, które musimy ogarnąć, tym większy stres. Skupienie na mniejszej liczbie spraw, w drodze minimalistycznej redukcji, może spowolnić siwienie w wyniku stresu. Będzie go po prostu mniej. 

Brak gotówki to murowany stres. Minimalizm jako tama dla zakupoholizmu (poprzestawanie na swoich potrzebach i odróżnianie ich od zachcianek, czyli krótko mówiąc wszystko to, co staramy się przekazać na tym blogu...) pozwoli na zmniejszenie strumienia naszych wydatków, oszczędności w portfelu, a zatem zmniejszy stres związany z tą stroną naszego żywota. Nie wspominając już o braku długów. 
 
Minimaliści to w ogólne mniej zestresowani ludzie, bo potrafili zakwestionować powszechnie obowiązujące szlaki kariery, sukcesu, dobrostanu, a są to, nie oszukujmy się, mocno stresujące (i szeroko uczęszczane) szlaki.Lecz okazuje się, że nie trzeba iść tą drogą. Odpada dużo z plecaka. 

Minimalista to człowiek, który z niejednego pieca chleb jadł, zmierzył się z własnymi demonami sukcesu, posiadania, bogactwa, wniknął w zakamarki swojej duszy i z pewnością osiągnął pewien poziom autokontroli. Czyli z definicji jest bardziej świadomy mechanizmów, jakim podlega jako konsument, uczestnik gry rynkowej, wyścigu szczurów, itp. A zatem z natury bardziej opanowany i świadomy siebie, łatwiej będzie radził sobie z sytuacjami stresującymi. Czyż nie?

Ponoć dosyć ma dzień swojej biedy i nie warto martwić się na wyrost. Bliska minimalizmowi idea uważności i skupienia na chwili obecnej z pewnością zredukuje poziom stresu związany z niepewną przyszłością. 

I ostatnie, lecz może najważniejsze. Minimalista nauczył odróżniać sprawy pilne od ważnych, istotne od codziennych plew, dlatego nie biega z taczkami ani nie ciągnie tych sznurków, o których wspomniałem na wstępie. Pozorny chaos rzeczy i spraw nie przysłoni mu przyjemności życia. Minimalizm to także radość z drobnych rzeczy, czasem krótka chwila niczym mała łajba na oceanie niespokojności, ale jesteśmy stworzeni dla takich małych chwil, i w wyciąganiu radości z tych okruchów my, minimaliści, jesteśmy całkiem dobrzy. 
 
Znalazłoby się jeszcze kilka innych zalet minimalizmu w dziedzinie redukcji stresu, ale myślę, że przytoczyłem te najważniejsze. 

Pisanie tego wpisu mnie samego nieco odstresowało, dzięki!

Urzekający wpływ otoczenia

Jeszcze jeden wpis z folderu kopii roboczych:

Człowiek jest zwierzęciem stadnym. Oglądamy się za tym, w co ubierają się, czym jeżdżą i co robią inni. I często jakoś dochodzimy do wniosku, że mają lepiej od nas. 

W drodze do pracy mijam dwa biurowce i obserwuję ciekawe zjawisko. Od pewnego czasu jak grzyby po deszczu w otoczeniu tych budynków zaczęły pojawiać się motocykle. Zaczęło się od dwóch, trzech, lecz obecnie jest ich około 20. Takie skupiska motocykli widuję tylko w tych dwóch miejscach. 

Wygląda więc na to, i chyba nie na tu nic odkrywczego, że ulegamy wpływom otoczenia. Nasze wybory ukształtowane są w jakiejś mierze przez to, z kim przebywamy i z kim się porównujemy. Zazwyczaj czujemy się niekomfortowo przebywając w środowisku grupy, z którą się nie identyfikujemy. I odwrotnie, przyjmujemy zwyczaje grupy, w której przebywamy. 

Niemała rolę odgrywają media, a także portale społecznościowe. To również rodzaj otoczenia, na które się wystawiamy. Trudno w nich o rzetelną analizę plusów i minusów danego rozwiązania czy tzw. stylu życia. Większość z nas eksponuje korzyści, a niekoniecznie mówi o, nierzadko ukrytych, kosztach. Na zdjęciach z wczasów wychodzimy uśmiechnięci. Zachwalamy to, co robimy i w czym bierzemy udział. Nie lubimy porażek. Jesteśmy super i wszystko czego się dotkniemy zamienia się w złoto. Nic dziwnego, że nasze zwyczajne życie często nie wytrzymuje konfrontacji z polukrowaną rzeczywistością otoczenia. 

 I dochodzimy do wniosku, że chyba pora na zakup motocykla...

Czyste biurko = czysty umysł

Kolejny wpis w ramach jesiennych porządków z folderu kopii roboczych...

Z minimalizmem i prostotą nieprzypadkowo wiąże się idea pustej przestrzeni. Chcemy czy nie przedmioty oddziałują na nas. Chaos zawalonej rzeczami przestrzeni wdziera się do naszego wnętrza. Z kolei im mniej piętrzących się na widoku przedmiotów, tym więcej wewnętrznego uporządkowania, spokoju i harmonii. To nie przypadek, że eleganckie wnętrza odznaczają się małą ilością mebli i drobiazgów, gdyż -jak powiedział Francis Jourdain- łatwiej jest luksusowo urządzić pokój przez usunięcie z niego mebli niż przez ich wstawienie.    

W cyklu wpisów na temat Praw prostoty (tutaj) pisałem, iż rozsądna redukcja to nie tylko eliminowanie przedmiotów, jej odmianą jest ukrycie lub wydzielenie specjalnego miejsca. To bardzo dobry sposób na dość szybkie osiągnięcie efektu prostego, pustego wnętrza. Osiągnięcie pustego wnętrza warto zacząć od wypracowania nawyku pustego blatu biurka lub stołu - dotyczy to miejsca pracy zawodowej, jak i kącika pracy w domu czy powierzchni, przy której przygotowujemy posiłki. W przypadki powierzchni stołu, biurka czy blatu efekt ten jest dość łatwy do osiągnięcia - wystarczy zastosować pudełko lub szufladę. 

Ilekroć wychodzę z pracy pozostawiam po sobie czyste biurko. Łatwiej zacząć pracę następnego dnia. Także podczas pracy, zwłaszcza przy trudnym zagadnieniu, staram się mieć wokół siebie pustą przestrzeń, co pozwala mi bardziej się skupić. Warto ograniczyć rzeczy na stole biurku do niezbędnego minimum. 

Przeczytałem gdzieś poradę: "Oczyść biurko w pracy przed wyjściem. Będziesz wdzięczny rano." Dzięki tej metodzie mamy mniej rozproszeń, możemy skupić się na jednym zagadnieniu, a rano zacząć dzień od "czystego konta"... 

Zatem rozejrzyj się po powierzchni swojego biurka. Zastanów się, z czego warto zrezygnować i co schować do szuflady/pudełka. Zarezerwuj ostatnie 5 minut każdego dnia w pracy na oczyszczenie blatu biurka.

Dlaczego nie dajemy dzieciom kieszonkowego

Samodzielne wypieki córki

Wpis w ramach jesiennych porządków, który przeleżał w wersjach roboczych.

Dwa lata temu odeszliśmy od dawania każdemu dziecku miesięcznego kieszonkowego. 

Wcześniej ustalenie jego wysokości było dosyć skomplikowanym zabiegiem, poprzedzało je analizowanie z każdym dzieckiem jego potrzeb, które samo wypisywało w specjalnej tabelce (tak, lubimy tabelki). Były tam rubryki: przekąski, doładowanie telefonu, drobne zabawki, rysowanie, hobby, książki, prezenty, oszczędzanie, kino, wyjścia, a nawet... biżuteria. Po podsumowaniu wspólnie ustalaliśmy kwotę. 

Doświadczenie pokazało, że dzieci i tak większość otrzymywanych pieniędzy wydawały na własne zachcianki, nie odkładając pieniędzy np. na prezenty czy oszczędzanie. Nasze delikatne sugestie pod adresem starszych dzieci, że mogą sobie jakieś drobne kwoty dorobić (np. opiekując się dziećmi) spotykały się raczej z niechęcią. Miały w perspektywie kieszonkowe, które dawało perspektywę jako takiej stabilności.

Dotarło do nas, że tego typu mechanizm stałej "pensji" jest raczej demotywujący. Postanowiliśmy rzucić dzieci na głęboką wodę i zobaczyć, jak rozwinie się ich pomysłowość i samodzielność. Zapowiedzieliśmy im, że zakręcamy kurek z kieszonkowym. Dodam, że napływ gotówki miały (i nadal mają) także od dziadków, nadal otrzymują od nich jakieś kwoty w związku z urodzinami czy imieninami bądź wakacyjnym wyjazdem. Jako rodzice oczywiście finansujemy wydatki związane z edukacją, realizowaniem pasji (np. kurs szycia, sport, itp.) czy ubraniami (wyjątkiem jest odzież markowa).

Przeszliśmy zatem na system samofinansowania. Bardzo ciekawe było obserwowanie zmiany podejścia, jaka dość szybko zachodziła w dzieciach (choć nie we wszystkich).

Najstarsza córka zaczęła opiekować się dziećmi znajomych, w tym na opiekę poświęciła prawie cały miesiąc wakacji, zarabiając naprawdę sporą, nawet jak dla nas, kwotę.



Nasza najmłodsza córka (wówczas 12 lat) stała się rekinem przedsiębiorczości :) Korzystając z naszej kooperatywy na grupie FB zaczęła przyjmować zlecenia na ciasta, które następnie sama piekła z ekologicznych składników (zdjęcia powyżej). My zajęliśmy się jedynie transportem do domu zamawiającego, skredytowaliśmy także zakup składników na rozpoczęcie działalności.
Przed okresem Bożego Narodzenia sama wpadła na pomysł robienia półproduktów - ciasta do robienia pierniczków, które sprzedawała na wagę w porcjach 0,5 i 1 kg. Zamówień było tyle, że musiała je ograniczać, a i tak przy stolnicy spędzała 2-3 godziny dziennie. Po odjęciu kosztów zgromadziła całkiem ładną, jak na jej potrzeby, kwotę. Córka jest chwalona za jakość i zaangażowanie, wyrobiła sobie "markę" na fejsbukowej kooperatywie i zobaczyła, że dzięki swojej zaradności i pracowitości jest w stanie zarobić pieniądze na swoje potrzeby. 

Z kolei córka (wtedy 15 lat) i syn (10 lat) nie wykazali (jak dotąd) takiej pomysłowości i zadowalają się kwotami, jakie dostają od dziadków. Nie mają większych potrzeb i jak dotąd nie odczuwają większego braku gotówki.

[Edit: z czasem syn wykorzystał swoje umiejętności programowania i budowania robotów i w zeszłym roku udzielał "korepetycji" młodszemu koledze]
 

Myślę, że odejście od kieszonkowego było dobrą decyzją. Już teraz w dzieciach kształtujemy postawy, które w przyszłości mogą zaowocować większą aktywnością lub nastawieniem na bierność. Mam nadzieję, że przykłady dwojga z rodzeństwa pociągną pozostałych, a metod na zarobienie pieniędzy jest naprawdę sporo.


A jakie jest wasze doświadczenie w tym temacie?

Nowy rozdział, stara idea

Czasem zastanawiam się czym jest dla mnie (i czy jest?) dobrowolna prostota.

Od ponad miesiąca mieszkamy w naszym nowym domu. Zupełnie nowa perspektywa dla prostoty, nowe jej wyzwania, nowe realia. Z mieszkaniowych ograniczeń skłaniających do fizycznego minimalizmu przechodzimy do prostoty bardziej swojskiej, bliskiej ziemi, nawiązującej do gospodarstwa domowego par excellance. To choćby możliwość robienia własnych przetworów, uprawiania ogródka, majsterkowania w warsztacie. Proste życie w zupełnie innych dekoracjach, nowe problemy szukające nowych, a przecież starych rozwiązań. Brzmi może przaśnie i idyllicznie, ale o takiej prostocie marzyłem. Możliwość wylegiwania się w swoim hamaku w zarośniętym ogrodzie bliższa mi jest niż wyimaginowana sterylność bijąca z minimalistycznej wizji idealnego wnętrza, czy idee fixe życia z niewielkim plecakiem.

Ciągle muszę się wadzić sam ze sobą, z rozbuchanym romantyzmem, bo tych chwili w hamaku nie będzie zbyt wiele. Ale kto wie, może nauczę się tej "nowej" prostoty, nieco obojętnej wobec bliskiej ponoć zagłady świata. Cytując Thoreau: "Zastanówmy się na chwilę, co właściwie jest powodem tego niepokoju i obawy (…) i na ile w istocie należy się martwić lub co najmniej niepokoić. Prymitywne, pionierskie życie (…) przyniosłoby pewne korzyści, albowiem nauczyłoby człowieka, które potrzeby są podstawowymi potrzebami życiowymi i jakimi metodami je zaspokoić."

Okolice Borowej Góry, czyli nasze Walden Pond. 

Trudno nasze wygodne życie nazwać pionierskim, a tym bardziej prymitywnym, jednak na obecnym poziomie cywilizacyjnego dobrobytu, zwykłe życie jawi się jako coś wymagającego szczególnych wyrzeczeń i ograniczeń. A jednak nawet Henry Thoreau uległ iluzji, pisząc swoje "Walden, czyli życie w lesie", bo opisując zalety pionierskiego życia wytrzymał w nim przecież tylko dwa lata. 

Jesteśmy kreatorami własnych złudzeń o idealnym świecie. Ale kto nam zabroni leżeć w hamaku, wyjadać własny dżem ze słoika, palić w kominku, pielić grządki w ogrodzie. Kto wie, jeśli zdołamy dostrzec i docenić te krótkie przemijające i najzwyklejsze radości, może uda się w ten sposób poczuć na własnej skórze, że jesteśmy na dobrej drodze do przywrócenia nadwątlonej równowagi, nie tylko w swoim życiu, ale i na większą ogólnoludzką skalę?

Magia sprzątania na Netflix

Jeżeli korzystacie z Netflixa zachęcam do obejrzenia nowego serialu Sprzątanie z Marie Kondo, ekspertką od sprzątania i autorką popularnej książki Magia sprzątania.

Przyznam się, że książki nie czytałem, ale krótkie (35-40 min.) odcinki, jak dotąd dwa, obejrzałem z przyjemnością miłośnika upraszczania życia. Co i rusz towarzyszyła mi myśl: "A nie mówiłem", bo to wypisz wymaluj sztuka dobrowolnej prostoty, którą możemy osiągnąć poprzez eliminację (decluttering) i umiejętność porządkowania. Czasem wystarczy nauczyć się składać prześcieradła na gumce czy dziecięce ubranka, co Marie w krótkich wstawkach pokazuje widzom.

Po pierwszym zderzeniu z filigranową postacią Marie i i pewnym amerykańskim rysem tego rodzaju produkcji przyznam się, że odcinki oglądałem z dużym zainteresowaniem. Widać nie tylko zewnętrzną, pozytywną stronę eliminacji nadmiaru, ale także przemianę głównych bohaterów (w odcinkach przeze mnie obejrzanych były to dwie rodziny z dwójką dzieci), która jest warunkiem powodzenia eksperymentu, przez który przeprowadza ich Marie Kondo.

Proces sprzątania przebiega zawsze w ten sam sposób, przez porządkowanie kategorii przedmiotów w określonej kolejności: ubrania, książki, papiery i "komono", czyli kuchnia, łazienka, garaż i drobiazgi, a wreszcie pamiątki.

Bohaterowie zmagają się z wewnętrznymi "demonami posiadania" i ze sobą nawzajem (dają o sobie znać różnice charakterów), ostatecznie jednak pokonują własne bariery. Co ciekawe i ważne Marie respektuje ograniczenia i jej podejście dalekie jest od minimalistycznej skrajności, koncentrując się na uzyskaniu harmonii i równowagi. Efektem ubocznym zewnętrznego uporządkowania, równie ważnym, jeśli nie najważniejszym, jest pogłębienia świadomości bohaterów i zacieśnienie ich wzajemnych relacji.

Sezon 1 (a więc może będą następne) składa się  z 8 odcinków: Sprzątanie przy maluchach, Puste gniazdo, Mieszkanko, Przynosić radość po stracie, Studenci czy dorośli?, Wśród stosów niepotrzebnych rzeczy, Czekając na narodziny, Co dwie bałaganiary, to nie jedna.


Zachęcam do obejrzenia - na widok zmian, jakie dokonują się dzięki eliminacji tego, co zbędne, krew zaczyna krążyć szybciej. Być może Marie zmobilizuje do sprzątania także nas?

Dajcie znać, jeśli obejrzeliście!




Recepta na lepszy klimat

Świetny tekst Andrzeja Szahaja w Rzeczpospolitej Nieuchronność klęski klimatycznej (całość tutaj). Koncentrujmy się na globalnym ociepleniu i zmianach klimatu, a tak naprawdę nie analizujemy ich prawdziwych przyczyn, którymi są konsumpcjonizm i stojący za nim kapitalizm. Rację ma autor, gdy wskazuje, że następny szczyt klimatyczny powinien być szczytem na temat współczesnego kapitalizmu, to on bowiem jest problemem.

Aby kapitalizm mógł istnieć, musi produkować wciąż nowe potrzeby. To z kolei wymaga przekonania ludzi do tego, aby nigdy nie zadowalali się tym co mają. Produkowania w nich poczucia permanentnej frustracji. Narzędziem jest reklama. Wytwarza ona w nas ciągły niepokój co do stanu naszego posiadania. Wciąż wyżej i wyżej stawia nam poprzeczkę. Za jej sprawą dokonuje się także coś, co określa się mianem instytucjonalizacji zawiści/zazdrości. Wciąż porównujemy się z innymi i zauważamy, że zawsze znajdzie się ktoś, kto ma więcej. A przekaz reklamowy podsyca w nas zawiść, mówiąc nam: ciebie też na to stać.I tak wpadamy w pułapkę ciągłej pogoni za spełnianiem naszych pragnień konsumpcyjnych. Pogoni, która nigdy się nie kończy, ponieważ jest pogonią za mirażem, za granicą, która wciąż się przesuwa wraz z kimś, kto się do niej zbliża. Stan tej wiecznej pogoni nie przynosi nam szczęścia. Męczy i frustruje. Ale jest zbawienny dla systemu.

Autor tekstu chyba czyta ten blog, w którym od początku nawołujemy do tego samego:
Gdyby nasze poczucie sukcesu wiązało się z innymi kryteriami niż te dziś dominujące. Obecnie jest ono związane z sukcesem materialnym objawiającym się wielkością domów, w których mieszkamy, samochodów, którymi jeździmy, i ilością miejsc, które odwiedzamy. Generalnie – z ilością rzeczy i wrażeń, które konsumujemy. Receptą jest powrót do prostego życia: umiejętności czerpania satysfakcji przede wszystkim z relacji z innymi ludźmi, a nie relacji z rzeczami, odbudowa relacji z Bogiem, kultywowanie alternatywnych wobec rynkowych wzorów sukcesu i szczęścia. 

Z kryzysem ekologicznym poradzimy sobie bowiem dopiero wtedy, gdy relacje człowiek–człowiek staną się ponownie ważniejsze niż relacje człowiek–rzeczy. Gdy wspólnie oglądane zachody słońca, długie rozmowy przy kieliszku wina i wymiana uśmiechów na dzień dobry staną się ważniejsze niż pożądanie nowego SUV-a czy tęsknoty za zamianą mieszkania na większe. Gdy poczucie radości, jakie daje bycie członkiem wspólnoty, która obdarza nas szacunkiem i uznaniem, stanie się ponownie ważniejsze niż dążenie do indywidualnego sukcesu materialnego w szaleńczej rywalizacji z innymi.

Zamiast kolejnego szczytu i decyzji polityków, które często są mydleniem oczu, warto zacząć od tego, co leży w zasięgu naszych możliwości: naszych pragnień i tego, w jakim kierunku będziemy je realizować. O tym jak odejść od  komercyjnego szczęścia piszemy niezmiennie na Drodze do prostego życia. Okres przygotowań do Świąt to dobry moment na zweryfikowanie naszych priorytetów. 


Gliniane dzbany

Kroczycie drogą waszego życia dźwigając ciężary i liczne troski, niosąc różnego rodzaju dzbany - jedne przydatne, inne zbędne - w których ukrywacie wasze skarby.
Mieszacie wasze skarby z błahostkami, nie wiedząc już, co w którym dzbanie macie. Dzbany spadają i rozbijają się, tak bardzo są nieporęczne, i skarby się gubią. Ludzie tracą swą fortunę na drodze życia i docierają do kresu obładowani samymi skorupami.

Każdy niesiony przez was dzban bez skarbu jest zbędnym, rozpraszającym was balastem, który opóźnia marsz i pozbawia was sił.
Pozbądźcie się dzbanów, do których dźwigania zmusza was świat, nawet jeśli nieśliście je podczas długiej, męczącej podróży i już się do nich być może przyzwyczailiście. 
Wiedzcie, gdzie znajduje się wasz skarb, i pokochajcie go całym sercem. Włóżcie go w całości w jeden dzban i nieście ostrożnie. Ochronicie go w ten sposób i dotrzecie do celu bogaci w ten skarb. 

(...)
Nie noście dzbanów, które świat wam narzuca, by rozproszyć waszą uwagę i wyczerpać wasze siły. 
Im więcej macie dzbanów, tym bardziej oddalacie się od waszego sąsiada. Każdy dzban wymaga zwiększenia odległości. Im są liczniejsze, tym większy rośnie dystans między wami i jesteście zmuszeni oddalać się jedni od drugich, by nie zderzać się dzbanami i ich nie potłuc. Dzban staje się ważniejszy niż wasi bliźni. W trosce o ochronę dzbanów tracicie braci i sąsiadów. 

(...)
Lepicie wasze dzbany własnoręcznie i zamykacie się w nich, mówiąc: "Świat jest z gliny". Człowiekowi chowającemu się do dzbana cały świat wydaje się gliniany. Wyjdźcie i zobaczcie świat takim, jaki jest, a nie takim, jaki jawi się z wnętrza dzbana.  

Napisał te proste i mądre słowa św. Charbel...

Ile zbędnych dzbanów noszę? Co w nich schowałem: prawdziwy skarb czy błahostki?
Co jest moim prawdziwym skarbem?
Czy moje dzbany nie przysłaniają mi braci i sąsiadów?
Czy wreszcie nie patrzę na świat z wnętrza swojego glinianego dzbana?


Fragment z książki "Słowa świętego Charbela" Hanny Skandar, w przekładzie Marty Tórz, nakładem wydawnictwa W drodze. 

Ludzie listy piszą, czyli jak ogarnąć domowy rozgardiasz

Jakiś czas temu pisałem na temat obowiązków domowych i sposobu, w jaki przydzielaliśmy je dzieciom (zainteresowanych odsyłam tutaj).  Od tej pory minęło już pięć lat. Zasady się nie zmieniły: jest  rzeczą oczywistą, że wszyscy - rodzice i dzieci - bierzemy odpowiedzialność za utrzymanie domu w jako takim stanie używalności.

Prowadzenie "gospodarstwa domowego" siedmioosobowej rodziny przypomina zarządzanie niewielką firmą. Niezwykle przydatnym narzędziem okazały się w naszym przypadku różnego rodzaju listy, które na przestrzeni lat wspólnie wypracowaliśmy. Centrum domowego dowodzenia jest, jakże by inaczej, kuchnia, a konkretnie lodówka i tablica magnetyczna.

Aktualnie w naszym domu naliczyłem osiem takich list:

1. Lista domowych (i ruchomych) obowiązków, osobno dla każdego dziecka
2. Lista problemów do rozwiązania - to niezwykle ważna lista - punkty do omówienia w czasie cotygodniowego czasu rodzinnego (w niedziele), raczej wypełniana przez rodziców, ale zdarzają się i wpisy dzieci
3. Rozładowanie zmywarki - co ciekawe wpisuje się na nią dopiero PO rozładowaniu zmywarki, dbając o równe obciążenie pozostałych domowników...
4. Porządek w kuchennym zlewie i roznoszenie wypranych ubrań
5. Pomoc w robieniu niedzielnego obiadu
6. Wyprowadzanie psa
7. Prasowanie ubrań - to pół godziny tygodniowo, każdy sam wybiera odpowiedni moment...
8. Lista napraw dla Taty - czyli wreszcie coś dla mnie - domownicy zgłaszają domowe usterki wpisując je na listę, a ja zabieram się za naprawy w wolnej chwili i skreślam kolejne pozycje.
Aktualnie nie mam nic do roboty :)

Napiszcie w komentarzu, z jakich podobnych rozwiązań korzystacie, by okiełznać domowy rozgardiasz...
Pozdrawiam!

A może zerkniecie:
Między twórczym bałaganem a pedantycznym porządkiem
Kultura DIY



Historia pewnej ciotki

Bywalcy bloga z pewnością pamiętają moją sympatię do bohaterów książek Tove Jasson o rodzinie Muminków. Nie mogę rozstać się z tą książką nie tylko za sprawą spragnionych lektury małych Czytelników, ale także z powodu ujmującego i mądrego podejścia autorki do posiadania rzeczy materialnych, które przekazuje ustami Włóczykija. Dlatego też pozwolę sobie na kolejną dawkę tej lektury: tym razem na interesujący nas fragment trafiłem w Opowiadaniach z Doliny Muminków pt. Cedryk, oczywiście w przekładzie Ireny Szuch-Wyszomirskiej.

Była raz pewna pani, co bardzo kochała rzeczy, które posiadała. Nie miała dzieci, żeby ją bawiły lub gniewały, nie potrzebowała pracować ani gotować jedzenia, nie dbała o to, co ludzie o niej myślą, i nie była z natury bojaźliwa. Straciła natomiast chęć do zabawy. Innymi słowy, było jej dość nudno. Ale kochała swoje piękne rzeczy, które zbierała przez całe życie, czyściła je i porządkowała, tak że stawały się coraz to piękniejsze i piękniejsze i aż trudno było oczom wierzyć, kiedy się weszło do jej domu.
- Musiała być bardzo szczęśliwa - westchnął Sniff.
- No tak - odrzekł Włóczykij. - Była szczęśliwa, jak umiała być szczęśliwa. A więc pewnej nocy zdarzyło się, że ta ciotka mojej matki jedząc kotlet w ciemnej spiżarni połknęła dużą kość. Była to bardzo złośliwa kość, która nie dawała się wyciągnąć. Zostało jej kilka tygodni życia.
Przypomniało jej się nagle, że kiedy była młoda, miała zamiar zbadać Amazonkę, nauczyć się nurkowania w morzu i wybudować duży, wesoły dom dla samotnych dzieci, odbyć podróż do góry ziejącej ogniem i urządzić olbrzymie przyjęcie dla wszystkich przyjaciół. Ale na to wszystko było już teraz naturalnie za późno. Przyjaciół zaś nie miała wcale, gdyż przez całe życie zbierała tylko piękne rzeczy, a to zabiera moc czasu.
Im dłużej zastanawiała się, w tym większą popadała melancholię. Chodziła po swoich pokojach szukając pociechy we wszystkich pięknych przedmiotach, jakie tam były, ale nie potrafiły jej pocieszyć...

Pewnej nocy ciotka mojej matki leżąc i patrząc w sufit martwiła się i martwiła. Wokół niej stało mnóstwo pięknych mebli,a na nich moc pięknych drobiazgów. Wszędzie pełno było najrozmaitszych przedmiotów - na podłodze, na ścianach, na suficie, w szafach, w szufladach - i nagle ciotce zrobiło się duszno od tych wszystkich przedmiotów, które nie potrafiły dać jej najmniejszej pociechy. I wtedy wpadła na pewien pomysł. Pomysł był tak wesoły, że ciotka mojej matki zaczęła się śmiać. Ożywiła się natychmiast i wstała, żeby się zastanowić. 
Wpadła mianowicie na pomysł, żeby rozdać te przedmioty i w ten sposób mieć wokół siebie więcej powietrza, co jest konieczne, kiedy się ma dużą kość leżąca w poprzek żołądka i kiedy się chce poza tym w spokoju rozmyślać o Amazonce.

Dalej Włóczykij opisuje jak ciotka zrealizowała swój zamiar, wysyłając swoim bliskim anonimowe upominki, co dyskretnie pominiemy milczeniem.

No dobrze. Jednocześnie zdarzyło się coś innego. Ciotka mojej matki nagle mogła sypiać w nocy, a we dnie marzyła o Amazonce i czytała książki o nurkowaniu w morzu, i rysowała obrazki dla tego domu dla dzieci, których nikt nie chciał. To ją bawiło i dlatego zrobiła się milsza, niż była dawniej, i zaczynano ją lubić. "Muszę uważać - myślała sobie. - Ani się obejrzę, jak będę miała przyjaciół, a nie zdążę przecież urządzić dla nich tego wielkiego przyjęcia, o którym marzyłam w młodości..." 
W jej pokoju było teraz coraz więcej i więcej powietrza. Paczka wyjeżdżała za paczką, a im mniej rzeczy posiadała, tym większe miała uczucie lekkości. W końcu chodziła po swoich pustych pokojach, czując sie niby balon, wesoły balon, gotowy do odlotu... W końcu więc wszystkie pokoje były puste i ciotce mojej matki zostało tylko łóżko.

Było to duże łóżko z baldachimem i gdy nowi jej  przyjaciele przychodzili, żeby ją odwiedzić, mieścili się na nim wszyscy, ci zaś, którzy byli mniejsi, siadali na baldachimie. Wieczorami opowiadali sobie straszne albo wesołe historie i pewnego wieczoru ciotka mojej matki śmiała się tak okropnie z tych wesołych historii, że kość wyleciała jej z żołądka i że zupełnie wyzdrowiała!
- Co ty mówisz? - rzekł Sniff . - Biedna ciotka!
- Co chcesz powiedzieć przez to: biedna ciotka? - zapytał Włóczykij.
- No, przecież oddała wszystko! - krzyknął Sniff.  - Całkiem bez potrzeby! Przecież wcale nie umarła! Czy poszła potem i odebrała te rzeczy?
- Ty mały, nierozsądny zwierzaczku - powiedział. - Zrobiła z tego wszystkiego wesołą historię. A potem urządziła przyjęcie. I wybudowała dom dla samotnych dzieci. Była oczywiście za stara na nurkowanie w morzu, ale zobaczyła górę ziejącą ogniem. Potem udała się w podroż nad Amazonkę. To ostatnie, cośmy o niej słyszeli. 

Pominąłem w tekście niektóre zabawne wtrącenia Sniffa, przeczytajcie całość sami. Morał z tej historii jest z pewnością taki, że lepiej nie jeść kotleta w ciemnej spiżarni... No, ale może doszukacie się jeszcze jakiegoś innego...


A więcej ciekawych (i pouczających) fragmentów znajdziecie we wpisach:
Jak uniknąć noszenia walizek
Jak niebezpiecznie jest posiadać zbyt dużo rzeczy

Fragmenty innych bajek znajdziecie we wpisach:
Najlepszy sposób na smutki i kłopoty
Pan Fusi oszczędza czas, czyli życzenia na Nowy Rok
Lalka doskonała

Mikrodziennik

źródło
Z pomysłem na mikrodziennik zetknąłem się w filmie "Wszystko za życie" (obejrzyjcie koniecznie). Bohater, bardziej z konieczności niż wyboru, notuje codziennie jedno zdanie na okładce książki.

Pomyślałem, że to ciekawe, minimalistyczne podejście do idei prowadzenia dziennika. W miejsce potoku słów zapisywać każdego dnia jedno zdanie.

Mikrodziennik ma zachęcić do zapisania myśli, uczuć lub chwili, której doświadczyliśmy. Zmusza do daleko idącej selekcji tego, co ważne i warte zapamiętania, od setek myśli i codziennych interakcji, które można puścić w niepamięć. Taka zwięzłość skłania do zastanowienie się, co dzisiaj przeżyłem, co istotnego się wydarzyło. Jedno małe zdanie jak impuls przenosi nas z powrotem do tego, co było definiującą dany dzień myślą, odczuciem lub działaniem. 

Warto dodać, że są specjalne (np. pięcioletnie) mikrodzienniki, w których pod tą samą datą każdego roku wpisujemy jedno zdanie. To już rzecz gustu i przyjętej konwencji, aczkolwiek ja wolę układ linearny. 

Okazało się, że tak zwany "micro-journaling" ma już swoich zagorzałych zwolenników.
Przeczytacie o nim na stronach angielskojęzycznych:

https://www.toddbrison.com/microjournaling/
https://www.jeremydaly.com/micro-journaling-needs-to-be-a-thing/
https://www.stylelobster.com/lifestyle/new-obssession-micro-journalling/


A w temacie zwięzłego pisania polecam wpis:
Haiku - jak opisać życie w 17 sylabach




O potrzebach nigdy dość

Hierarchia potrzeb wg Maslowa
Zastanawiałem się jakiś czas temu nad teorią potrzeb Maslowa z perspektywy dobrowolnej prostoty.

Po pierwsze pokazuje ona, że życia nie da się zamknąć w kołowrotku zabiegów o zaspokojenie potrzeb, które Henry Thoreau podzielił na cztery grupy: żywność, schronienie, odzież i opał. To zaledwie podstawa całej piramidy potrzeb, których nie możemy negować.

Elementarne potrzeby jedzenia czy ubrania można, o ile nie ugrzęźniemy w konsumpcyjnym grajdole, dosyć prosto zaspokoić na względnie przyzwoitym poziomie. Ważne jest tutaj świadome wyhamowanie zakusów, by przez te prosto zaspakajalne potrzeby ugrać także coś, a czasem całkiem sporo, w dziedzinie przynależności i uznania. To bowiem szybka droga do zakupowego eldorado.

Według teorii potrzeb Abrahama Maslowa dopiero zaspokojenie podstawowych potrzeb powoduje, że człowiek może oddać się swoim wyższym aspiracjom i celom. Tajemnica cywilizacji, jak zauważył Andrzej Śmiały w "Pętli Spitsbergenu", polega na uzależnieniu człowieka od wygody i potrzeby posiadania.  Przesadna koncentracja na tym, co mamy w szafie i na talerzu, pod jakim kolorowym dachem mieszkamy sprawia, że wewnętrznie usypiamy. Dobrobyt podcina nasze głębsze aspiracje i prostą radość życia.

W teorii Maslowa, co szczególnie interesujące, zachowanie człowieka jest motywowane przez niezaspokojone potrzeby. Zadaniem reklamy jest wywołanie u odbiorcy poczucia braku - wrażenia, że jego potrzeby nie są zaspokojone. Dalej reklamy podsuwają sposób zaspokojenia każdej z kategorii potrzeb sprowadzony do elementu wymiernego: kolejnych zakupów. Ich celem jest wywołanie  złudnego przeświadczenia, że potrzebę bezpieczeństwa, uznania, a nawet samorealizacji możemy sobie po prostu kupić. O ile nie zmienimy samych potrzeb, o tyle minimalizm uczy zaspokajać je w sposób możliwie wolny od pieniędzy.

Pocieszający jest fakt, że im wyższą potrzebę chcemy zaspokoić, tym mniej jest ona uzależniona od pieniędzy. A przynajmniej mam taką nadzieję. O ile w kategorii potrzeb podstawowych siła marketingowej grawitacji dość mocno ściąga nas na ziemię, o tyle z każdym kolejnym piętrem jest ona coraz mniejsza. 

Dobrowolną prostotę możemy potraktować jako przydatne narzędzie. Uczy właściwego sposobu realizowania każdej z kategorii potrzeb. A także chroni przed presją wywieraną w każdej z nich przez reklamę. 

Zadanie domowe: przyjrzeć się konkretnej reklamie, próbując odgadnąć, do jakiej kategorii potrzeb jest przede wszystkim adresowana!

Finanse domowe z perspektywy 4 ćwiartek

Zgodnie z definicją YMYL, pieniądze to bezcenne godziny naszego życia, które na nie wymieniliśmy (więcej o tej definicji znajdziecie tutaj). Związek pieniędzy z czasem pozwala na wykorzystanie metod zarządzania tym ostatnim. Jakiś czas temu olśniło mnie, że metodę 4 ćwiartek można wykorzystać do optymalnego wykorzystania naszych zasobów finansowych. 

Znacie zapewne metodę zarządzania czasem poprzez podział zadań pomiędzy 4 ćwiartki, w której każde z nich przydzielamy do jednej z czterech kategorii:



Okazuje się, że pieniądze, które mają tak wiele wspólnego z czasem, a właściwie sposób, w jaki je wydajemy, dadzą się także podzielić na cztery kategorie wydatków. 

Ogólnie rzecz biorąc, nasze działania mieszczą się głównie w I ćwiartce, gdyż często zwlekamy na ostatnią chwilę  - zajmujemy się gaszeniem pożarów. Wszystko, co robimy, jest pilne i ważne, bo musimy to zrobić na już. Podobnie będzie z wydatkami w I ćwiartce. W tej ćwiartce mieszczą się choćby wszystkie opłaty za media, rachunki za telefon, raty kredytów. 

Ćwiartka III to wiele pilnych wydatków, które jednak nie mają większego wpływu na nasze życie, gdyż nie są ważne. To chociażby codzienne wydatki na jedzenie, chemię, usługi. Wszystko to, co niezbędne dla naszego utrzymania. Są pilne owszem, ale nieważne, gdyż same w sobie nie przynoszą istotnych korzyści.

Ćwiartki I i III odpowiadają za nasze codzienne przemęczenie, dlatego łatwo odpływamy w ćwiartkę IV, w której znajdują się wszystkie przyjemności. W tej ćwiartce równie łatwo trwonimy czas, jak i pieniądze. Wydajemy je na przeróżne przyjemności, zwykle w sposób nieprzemyślany i nieuporządkowany.  

Wydatki z II ćwiartki odkładamy na potem, bo „mamy jeszcze czas, by się tym zająć”. Tymczasem naszym celem powinno być racjonalizacja wydatków w I i III ćwiartce, a także ograniczenie wydatków w ćwiartce IV. Uzyskane nadwyżki możemy przesunąć do II ćwiartki. Tam znajdują się sprawy ważne: rzeczy, które chcemy i musimy zrealizować, aby znacząco podwyższyć komfort życia w dłuższej perspektywie. To choćby stworzenie poduszki bezpieczeństwa na nieprzewidziane wydatki (zanim zaskoczą nas w I ćwiartce), to środki na realizację długofalowych planów, pasji i marzeń, wreszcie oszczędności na emeryturę. 

Jeśli chcesz wyjść na finansową prostą musisz najpierw się poświęcić. Przemyśl wydatki, które znajdują się w ćwiartce IV. Wydatki, które się tam znajdują, nie są ważne, więc rezygnacja z nich nie wpłynie znacząco na twoje życie. Przyjrzyj się także wydatkom z III ćwiartki - skoro nie są ważne, część z nich można całkowicie odrzuć. 

Gromadząc z kolei środki w II ćwiartce odczujemy nieco ulgi w pozostałych - I ćwiartka przestanie nas straszyć. Zawsze może pojawić się coś pilnego i ważnego, czego wcześniej nie przewidzieliśmy (zepsuty samochód, poważniejsza choroba), jednak dla osób pracujących w II ćwiartce nie będzie to żaden dramat. Przede wszystkim jednak poszerzając zakres II ćwiartki znacząco i trwale poprawimy jakość swoich domowych finansów.

Warto zatem przyglądać się swoim wydatkom z perspektywy 4 ćwiartek.